czwartek, 8 stycznia 2015

Konkretne, praktyczne przesłanie ŚDM 2016 w Krakowie!

Niech Będzie pochwalony Jezus Chrystus!


Chciałbym zaproponować akcję przygotowawczą do światowych dni młodzieży, polegającą na czynieniu z podstawowych wymiarów życia Znaków przypominających o Chrystusie Miłosiernym, o Niebiosach do których zmierzamy.(przygotowuję materiały, kalendarz obrzędowy, itd):
Polegać by to mogło na rekolekcjach organizowanych w kolejnych parafiach naszej diecezji i całej Polski, podczas których proponowano by rodzinom, żeby przygotowały sobie w domach ołtarzyki. Oczywiście akcja ta, miałaby mieć zwieńczenie podczas ŚDM. Kraków świetnie się nadaje do prezentacji tradycyjnego układu przestrzennego, bo wiele Kościołów na starym mieście jest orientowanych. Całe rekolekcje byłyby po to, by wytłumaczyć i pokazać symbolikę przestrzeni domowej, czasu życia, prac, ubiorów, i innych zwyczajnych spraw. Oczywiście trzeba by było wyjaśnić, że taka symbolika jest potrzebna ze względu na jej przypominawczą funkcję i nie tylko duchową naturę człowieka, oraz przez wzgląd na to, że bez wspólnych znaków zewnętrznych powstanie Wieża Babel indywidualnych ekspresji. Trzeba by było pokazać symbolikę Wschodzącego słońca, pieca, chleba, ubioru, oraz sposób, w jaki nawiązuje ona do Liturgii, w której mistycznie uczestniczą Niebiosa. Ten sposób pozwala uczynić naszą wiarę żywą, a nie tylko ograniczoną, do jakichś sfer. Bo schematy naszej kultury sprawiają, że mamy tendencję ku temu, by tak wiarę ograniczać, by tworzyć szumne akcje i nisze religijne.
Żeby nie przytłaczać monotonią tekstu chciałbym streścić ową propozycję w słowach piosnki:

Tyś we wschodzie słońca krwistym     aGaaG
I w strumieniu bladym, bystrym     CGCCG
W chlebie przeżegnanym    CG
W cieście świata wypalanym a   GE
W Miłosierdziu Twym ognistym    FGaaG
W Piecu, w któryś Swoje Ciało
Rzucił z nami się bratając,
W cztery świata strony
Rozciągniony, wywyższony
Pierś Twą włócznią rozerwano

I wytrysnęły soki Miłosiernie Boże          FGCGFC
Spłynęły z Drzewa Życia na wargi dusz spękane           FGCGFC
By w górę po nim pięły się za głosem, który woła że         FGCGaG
Błogosławieni Miłosierni /bis        FGaaG

Nie daj, bym Cię zamknął w klatce
Słów, uniesień, akcji, pieśni
Znak Twój w życie wkreślę,
W dom, strój, pracę, w czas i przestrzeń
W bliźnim, Jezu, Cię zobaczę!

Tam wytrysnęły soki Miłosiernie Boże... x2

Ostatnio, wśród młodych ludzi ma miejsce moda na ludowość, o czym świadczy popularność w sieci takich zespołów jak Rokiczanka (niesamowicie duża ilość obejrzeń na Youtube- blisko 5 milionów!), czy wygrana hymnu na Euro 2012, oraz wybranie zespołu nawiązującego (opacznie) do tradycji ludowej na Eurowizję. Fascynujemy się śpiewem białym, czy tzw. „etnodizajnem”. Chcemy sobie piec chleb, szukamy ucieczki na wieś w utopijnych wizjach drewnianej chatki, grzebiemy w zielarstwie, szukamy wschodnich sztuk organizacji przestrzeni takich jak feng shui, podczas gdy mamy swoje, katolickie zasady organizacji przestrzeni zakorzeniające ją w psychicznych potrzebach, w rytmie przyrody, czyniące z codzienności bezsłowną prawie księgę głębokich treści.

Te nawiązania ludowe, i pewne tradycjonalistyczne ciągoty choć są wyrazem słusznej intuicji, bywają często powierzchowne, sprowadzone do wymiaru estetycznego(festiwale folklorystyczne, grupy rekonstrukcyjne, itd.) , albo nawet antykatolickie(np. Rodzimowiercze, New Agowskie, neohippiesowskie).

W piosence staram się wyrazić istotę ludowości- umistycznienie zwyczajnych rzeczy, które jednocześnie chroni przed procesem inflacji znaków(zbyt dużo znaków oderwanych od życia, sztucznych osłabia ich znaczenie). To umistycznienie okazuje się na wskroś katolickie, otwarte na przyrodę i cały świat, cały Kosmos, co ukazuje symbolika wschodu słońca(stąd kard. Ratzinger postulował żeby gdzie to możliwe kapłan i lud kierowali się zgodnie z tradycją obowiązującą do dziś w większości obrządków, również wschodnich razem w tą samą stronę, ku Wschodowi symbolizującemu Chrystusa, ku Krzyżowi), czterech stron świata, drzewa życia, pala świata, Krzyża, chleba-ciała, świata wypiekanego z bezkształtnej masy- z chaosu, w kosmos, w coś mającego tożsamość zawartą w formie nadanej w Boskim Akcie Stwórczym. Boską Moc symbolizuje tu ogień... Bóg zawarł rytuał pobratymstwa za pomocą środków obecnych w wielu kulturach świata- dał swoje Ciało(już nie kawałek ale całe Ciało) za pokarm i swoją Krew za napój. Złożył doskonałą ofiarę, której pragnienia wyrazem były rozmaite, krwawe ofiary np.spopularyzowane z Ameryki czasów prekolumbijskich, ale i wszystkich innych kontynentów. Chrystus jako Bóg złożył ofiarę ostateczną. Te symbole obecne są w wielu kulturach i jak wierzą katolicy mają swe „Doskonałe wypełnienie”(Jak pisał C.K. Norwid) w Chrystusie, W Jego Męce Krzyżowej i Zmartwychwstaniu, w których otworzył zdroje Swego Miłosierdzia. 

Powyżej wspomniany Norwid, ukochany poeta świętego papieża Jana Pawła II związanego z Krakowem postulował budowanie kultury narodowej z kultury ludowej, co chwalił u Fryderyka Chopina- u kolejnego ambasadora Polski. Pamiętamy piękne wizje Norwida, który pisał 
„Hostię, przez blade widzę zboże, 
Emmanuel już mieszka na Taborze”[Fortepian Szopena]. 

To jest istota ludowości i w pewnym sensie Katolicyzmu, który umistycznia proste sprawy- blade zboże, blade jak strumień rzeki i... woda z boku Chrystusowego.... W końcu Chrystus stał się codzienny, stał się człowiekiem i chlebem. Dziś jest tendencja w wielu ruchach religijnych, by w odpowiedzi na sekularyzację pokazywać, że religia dotyczy wszystkiego. Odbywa się to jednak zazwyczaj poprzez dostosowanie się religii do świata, jego zmiennych form i wymogów- poprzez spowszednianie świętości. Chrystus zaś zrobił coś dokładnie  odwrotnego- uświęcił powszedniość, wydźwignął marną umierającą jałowiejącą naturę, przemijający czas, do wieczności, jako belkę poziomą uniósł po palu świata w górę. Nie zniósł Boskiego Majestatu, skarcił Judasza, który chciał poskąpić olejków Bogu oddanych przez kobietę, by je rzekomo sprzedać i oddać na biednych. Bo oddanie Bogu chwały oraz formy temu służące nie są sprzeczne z miłością bliźniego, z pokorą i miłosierdziem. Wręcz przeciwnie: jedno i drugie się cudownie dopełnia! Tak jak forma zewnętrzna nie sprzeciwia się głębi serca, ale jej potrzebuje, tak samo serce potrzebuje się uzewnętrznić w formie zewnętrznej- jako też pisał Norwid w „Promethidionie”: 

„Kto kocha widzieć chce choć cień obrazu,
choć ślad do lubej wiodący mieszkania, 
choć rozłożone ręce drogowskazu, 
choć Krzyż, litanii choć nawoływania 
choćby kamienną wierzę w błyskawice 
Idącą Boga by oglądać lice(...) 

Bo wszelka inna miłość bez wcielenia 
jest upiorowym myśleniem myślenia(...)” 
Takie umistycznianie codzienności ma uchronić przed pokusą angażowania się w rozmaite akcje i nisze religijne(w związku z sekularyzacją), pokusą nieustannego mówienia o Bogu(przejęzykowienie), organizowania oderwanych od rzeczywistości akcji i zaniedbywania przez to codziennych danych przez Boga obowiązków...  Dzięki temu wiara może wyrażać się za pomocą codziennych obowiązków, a słowa mogą mieć oparcie w znakach pozawerbalnych. Dzięki temu możemy, jak mawiał papież Benedykt XVI stąpać mocno po ziemi z głową wpatrzoną w Niebiosa. Dzięki temu, możemy zrealizować to, co wyraził Papież Franciszek nawiązując do swego świętego Imiennika z Asyżu:  
Przychodzi mi teraz na myśl pewna rada, jaką św. Franciszek z Asyżu dawał swoim braciom: „Idźcie i głoście Ewangelię, czasami także słowami”.
W końcu każdy z nas gdzieś mieszka- niech dom nie zatrzymuje na samym sobie, ale niech będzie obrazem- I k o n ą  tego Wiecznego, Niebieskiego Mieszkania. Każdy coś je. Niech chleb będzie obrazem tego Niebieskiego Pokarmu, Każdy gdzieś pracuje(a przynajmniej dobrze by było;) Niech praca zostanie uświęcona jako odbicie Boskiego Stwarzania, prawie każdy się ubiera- niech i w tym elemencie kultury wyraża się to, iż Ciało jest Świątynią Ducha Świętego i że inaczej tą świątynią jest kobieta, a inaczej mężczyzna.. To wszystko tak czy inaczej będziemy mieli  i z tego trzeba czynić znaki, a nie tworzyć sztuczne okazje znaczące.  Żeby nie nastąpiło osłabienie mocy znaków…

To wszystko na szczęście jest znane i opracowane nie przy biurku, ale przez doświadczenie wielu pokoleń, zakotwiczone w potrzebach ludzkich przekraczających chwilowe mody. Mamy to w kulturze ludowej, której katolicką wersję warto odbudowywać. Przy czym nie chodzi tu o powrót do jakichś dawnych technologii, wzorków, czy kolorków, ale o pewną zasadę- czynienia z codzienności, z całej przyrody i kosmosu znaków naszej wiary, poprzez rytuały. W przypadku katolików najważniejszym i jak wierzymy jedynym doskonałym Rytuałem jest Msza Święta. W niej spełniają się pragnienia które próbowano spełnić w rytuałach innych pogańskich wierzeń. Ale obrazy tych wierzeń, tak wiążące człowieka z ziemią, z rzeczywistością, są właśnie ziemią, żyznym gruntem, bez którego Ziarno Chrystusowego słowa nie będzie miało gdzie wzrastać, nie będzie zrozumiane. Sama liturgia do przedchrześcijańskich obrazów nawiązuje, a przez nie do pobożności ludowej.

Jest to propozycja zwłaszcza dla młodych małżeństw, które organizują sobie życie. Wpisuje się ona w modne fascynacje ludowością, ale je pogłębia, bo nie skupia się na wzorkach i kolorkach ale na tym, co było jej istotą- na umistycznieniu zwyczajnych spraw.

Znam z praktyki różne młodzieżowe ruchy i nowe formy duszpasterstwa i ewangelizacji. Łącząc powyższe doświadczenia z wiedzą nabytą nie tylko z książek, ale i z badań terenowych dosz(ed)łem do wniosku, iż wiele tych praktyk przynosi efekty odwrotne od zamierzonych. Dlaczego? Składa się na to kilka czynników. Owe akcje same w sobie bywają piękne, wzbudzają wzniosłe uczucia, podnoszą na duchu, budują wspólnotę, ale są tak odległe od codzienności, że się na zwykłe życie absolutnie nie przekładają. Bywa nawet, że młodzi ludzie będący pod wpływem takich akcji zaniedbują zwyczajne obowiązki. Zaabsorbowanie wzniosłymi przeżyciami, mądrymi śpiewami przyczynia się do tego, iż ludzie czują się tak, jakby zrobili już to, co tylko przeżywali wewnętrznie, wyśpiewywali i wypowiadali. I często zapominają to zrobić. Innym problemem jest złudne wrażenie, że światowe formy kultury staną się katolickie, jeśli na nie nalepimy biblijny cytat, bądź nazwiemy je tylko katolickimi. Wiem po sobie i niestety nie tylko po sobie. Osobiście nie mam wiele na swoją obronę, zdławiłem niewyraźne przeczucia, co do do tych pułapek, we kiełkujące we mnie od dziecka. Podejrzewam jednak, że inni po prostu robili tak bezwiednie, taki mechanizm kulturowy w nich zadziałał bez ich winy. Jaki? Ano taki:

O tym, czy dany światopogląd będzie przez ludzi przyjmowany, czy nie decyduje to jak mocno będzie on rozlokowany w w całej rzeczywistości-nie tylko za pomocą słów, ale przede wszystkich za pomocą takich materii wyrażania znaczeń, które docierają do różnych zmysłów(zapachu, dotyku, zmysłu przestrzennego, ruchowego, itd...)Stąd duża rola rytuałów, które opierają się na tej multisensoryczności, na swego rodzaju linkach do wielu wymiarów rzeczywistości. Owe parafrazy światopoglądu zakodowanego w różnozmysłowych środkach to jedna sprawa. Drugą jest spoistość, tworzenie jednego wielkiego komunikatu z kultury rozumianej jako sposób życia. Ten światopogląd zyskuje moc- wydaje się ludziom sensowny, wiarygodny, który silniej, w większej palecie środków "atakuje" człowieka. I dawniej ktoś, kto w coś wierzył automatycznie, bezwiednie, naturalnie dążył do stworzenia takiego systemu kulturowego na podstawie swojego światopoglądu, albo do podtrzymania tej struktury kulturowej która światopogląd mu przekazała. Dlaczego dziś katolicy tak nie robią, albo ograniczają w znacznym stopniu ten mechanizm? Zinternalizowali bowiem zgubne przeświadczenie, że "nie liczy się forma, ale treść", że "liczy się to co w sercu, a nie to, co na zewnątrz"(antyrytualizm). Z niego wywiedli przekonanie, że nie muszą kształtować, podtrzymywać form na wzór swojego światopoglądu, że wystarczy podporządkowywać się nowym formom, by za ich pomocą wyrażać treści katolickie. Na tym polega postulat dostosowania się do światowych mód, czy to w Mszy Świętej, czy to w formach ewangelizacji. Na to nałożyło się zbytnie przecenienie roli języka. Tym co miało potrzymać treść były wobec tego słowne etykietki "chrześcijańskie", czy "katolickie" nalepiane na zmienne formy mody świata. Tymczasem człowiek jest cielesny, formalny i tak się nie da. Za zmianą formy idzie zmiana treści. Tymczasem owe nowe formy, uznane za obojętne moralnie bardzo często kodowały inny światopogląd, a my myśleliśmy, że przez przydanie im samej etykiety słownej "katolickie", "ewangeliczne" uczyniliśmy je katolickimi. Jest to zgubny proces. Żeby go odwrócić trzeba czynić znaki wiary z różnych połaci rzeczywistości- nie tylko za pomocą słów. Ale to również nie jest wystarczające. Otóż wiele współczesnych wspólnot kładzie nacisk na przenikanie wiary do różnych wymiarów życia. Tyle tylko, że brakuje im kilku elementów- albo skłaniają się właśnie ku słownej etykietyzacji, albo ten wpływ rozumieją przewrotnie- tzn. to co święte jest przemieniane przez światowe trendy, a nie światowe trendy kształtowane przez wzorce uznawane za odwieczne, święte. Albo znaki są tworzone w sztucznych oderwanych od rzeczywistości niszach, przez co brakuje koniecznego zakorzenienia w rzeczywistości. To wszystko odrzuciliśmy niestety razem z kulturą ludową i tradycją, wylewając niejako dziecko z kąpielą, nazywając mylnie magią to, co stanowiło zwykłe, konieczne rytualne podłoże, grunt wielozmysłowy, oddziałujący na wiele systemów kojarzeniowych, których podtrzymuje Treści wiary i je w umyśle ludzkim uwiarygadnia. Bez tego ludzie przestaną wierzyć.

Oczywiście istotnym faktem jest przekazywanie znaczeń zapisanych w tej strukturze w międzyosobowej relacji. Problemem jest tu kształt obecnej kultury, który zmusza nas do mobilności nie pozwalającej na tworzenie takich spójnych systemów kulturowych, jak to było w dawnych społecznościach lokalnych, gdzie relacja międzyosobowa byłą głębsza, gdzie kultura tworzyła spójną wielozmysłową całość. Obecnie wygrywają"bitwę o umysły" ludzi te światopoglądy, które wyrażają się w masowo produkowanych produktach i są powielane w różnych rodzajach tych produktów- w ubiorach, pożywieniu, stylu relacji i pracy, stylu przekazywania informacji, i w informowaniu medialnym, w rodzajach rozrywek, w w sposobie budowania mieszkań... Popularne Galerie Handlowe to kompleksy takich form, które atakują człowieka z wielu stron przemieniając jego światopogląd po to, by coraz bardziej potrzebował owych produktów z których ktoś ma zysk, albo inną korzyść. A jeśli nie jest to zaplanowane, to po prostu przypadek i chaos generuje ludzki światopogląd we współczesnym świecie. Okazuje się że formy kulturowe generują dziś najczęściej poglądy niezgodne z katolicyzmem. Trudno jest to przeskoczyć, ale nie można się poddawać, bo taki mózg nam Pan Bóg dał, że takich środków potrzebuje, by podtrzymać światopogląd. Wobec tego musimy jako wierzący czynić Znakiem przeróżne, podstawowe formy życia, chleb, Słońce Wschodzące, ubiór prace, itd... Warto w tym celu budować silne społeczności lokalne. Grupy katolików często wyjeżdżają na wieś(niektórych stać), kupują działki. Niech kupią obok siebie, niech chociaż spróbują i niech tworzą takie katolickie osiedle, czy wioskę, czy nawet jakąś katolicką klatkę w bloku. To pewnie będzie bardzo trudne, ale nie niemożliwe. .Powiem więcej: bez tego – bez takiej pozornej zamkniętości – nie będzie z czym się otwierać na świat, by mu głosić Ewangelię, bez tego otwarcie będzie skutkowało tym, że to świat nas przemieni tak, że z Ewangelii pozostaną tylko słowa, które zyskają znaczenie niezgodne z Chrystusowym-zmanipulowane przez świat. Kiedy dziecko słyszy słowo, a nie widzi w rzeczywistości do czego się to słowo odnosi, to takiego słowa nie przyjmie głęboko. Potrzebuje zewnętrznych form. Inaczej w przyszłości te formy, które się mu serwuje, mimo iż gadaliśmy mu o wierze, wygenerują w nim nowe słowa- niekoniecznie zgodne z katolicyzmem.

Nawet więc jeśli będziemy czytać codzień Pismo Święte, to możemy nadawać słowom w nim zawartym treść sprzeczną z Chrystusowym Zamiarem. To trzeba nam młodym przypominać i pokazywać rolę Kościoła i Jego Tradycji- zarówno tej przez małe, jak i duże T, która stanowi pozawerbalny kontekst, pozwalający podtrzymać właściwe znaczenie Ewangelicznych słów. Oczywiście nie chodzi o to, by nie było w ogóle zmiany, ale by zmiany nie były konstruowane, tylko małe, stopniowe, podporządkowane dawnej formie i uzgadniane z nią. Tą dawną formę podtrzymującą właściwą treść nazywamy tradycją... Jest to tak ważne, gdyż te formy to system, czasem nie zdajemy sobie sprawy, jak usunięcie jakiegoś elementu wpływa na transformację całości tak, że zaczyna znaczyć co innego. Podobnie w zdaniu- usunięcie jednej literki, jednego interpunkcyjnego znaku może zmienić sens całości....Stąd uważam, że taki "styl" pobożności należy promować na ŚDM, bo jego zapomnienie prowadzi do zguby.
Doświadczyłem też bardzo ostrego konfliktu między tzw. "Tradycjonalistami", a ich krytykami. Przeczy to zapewnieniom o różnorodności w Kościele. Bardzo mnie on boli i wydaje się bardzo szkodliwy dla Kościoła. Pochylając się nad argumentami obu stron, oberwałem oskarżeniami od jednych, że odrzucam Sobór Watykański II, podczas gdy nigdy nie przyszło mi to na myśl, a od części drugich, że wprzęgam się w jedno z odstępcami. Wydaje mi się, że pobożność ludowa rozumiana jak powyżej, mogłaby być osią porozumienia.


Dlaczego nie spełnia się słusznych postulatów tej części Tradycjonalistów, którzy nie odrzucają ani Soboru Watykańskiego II ani NOM, które zresztą mają oparcie w nauce i przykładzie chociażby kardynała Ratzingera? Wpisywałyby się one  w uznakowienie Kosmosu, w mistyczną więź nie tylko z naszym czasem ale z całą historią. Myślę, że podczas ŚDM warto by było przywrócić w miarę możliwości orientację podczas głównych uroczystości, Krzyż na środku ołtarza, język liturgiczny, więcej tajemnicy-misterium, która pomaga odczuwać wyjątkowość tego, co Święte i wcale nie kłóci się z bliskością. W końcu trudno o większą bliskość z Bogiem, niż w Eucharystii, w spożywaniu  Ciała i Krwii Chrystusa! Nawiasem mówiąc ikonostasy(u nas tą rolę pełniły balaski) i obrządek wschodni jest modny w wielu kręgach katolickiej młodzieży.  Zresztą część zaproponowanych dalej celebracji podczas głównych mogłaby się odbyć w obrządku wschodnim.(przywrócenie tych zasad do NOM, by nas do wschodniego obrządku zbliżyło) W końcu będzie pewnie dużo młodzieży z Ukrainy. Nie jestem liturgistą nie znam się na tym, dlatego przedstawiam pewne sugestie w oparciu o pisma tych, co sie znają. Zwracam uwagę nie na teologiczne zawiłości tekstów Mszalnych, ale na to, co oddziałuje na wiernego, szczególnie na znaki pozawerbalne.

Postulaty pozytywne "tradycjonalistów" i „postępowców” wcale nie są sprzeczne, ale dopełniające i należałoby je połączyć. Przecież "postępowcy"(to pewnie złe słowo) wcale  nie są przeciwnikami Mszy Trydenckiej, czy Tradycyjnych zasad liturgicznych. Mogą swoją radość i entuzjazm wyrażać za ich pomocą. Jeśli nie, to ich entuzjazm nie jest prawdziwy, tylko "światowy".) „Postępowcy”  skupiają się na tym, że trzeba kochać, trzeba wyjść ku ludziom trzeba być szczęśliwym i ufać Bogu, trzeba się otworzyć na innym. Tradycjonaliści pokazują jak konkretnie trzeba kochać, jak ewangelizować, jak otwierać się na ludzi, za pomocą jakich form.(Bo ludzkie działanie, miłowanie, itd. ma konieczny wymiar cielesno-duchowy - formalny.) Nie wystarczy, że staramy się kochać, radować, otwierać na ludzi. Jeśli bowiem na tym poprzestaniemy, to może się okazać, że przyjmujemy sposoby kochania, radości i uprzejmości, które nijak się mają do miłości i radości prawdziwej - chrześcijańskiej, które przypominają ją tylko z nazwy. Tradycja zaś to zapis wielu pokoleń- a nie tylko jednej chwilowej mody-  świętych, chrześcijan, Ojców Kościoła, dzięki któremu możemy odróżnić miłość, radość i otwartość chrześcijańską od światowej, fałszywej. Potrzeba więc jednego i drugiego. Wielości, ale i słusznych jej ram, ograniczeń. Tradycji i zgodnej z nią innowacji…
 
Warto by było więc pozostawić Krzyż na środku, i wprowadzić wspólną orientację celebransa wraz z ludem w tą samą stronę, ku Krzyżowi i wschodowi.  I postarać się by ta praktyka dotyczyła nie tylko Formy Nadzwyczajnej, ale i zwyczajnej Rytu Rzymskiego.
Nie ja to wymyśliłem. Jeśli mi ktoś powie, że i papież Benedykt od tego odszedł gdy został papieżem, bo nie kazał się kapłanom odwrócić "plecami do ludu", to odsyłam do uzasadnienia kard. Ratzingera zawartego w „Duchu Liturgii”:



„Ważniejsze jest tu jednakże zastrzeżenie praktyczne. Czy mamy więc teraz wszystko na nowo przestawiać? Nic nie jest przecież tak szkodliwe dla liturgii, jak właśnie ciągłe jej «robienie», nawet jeśli wydaje się, że chodzi tu o rzeczywistą odnowę. Wyjście dostrzegam tu w sugestii Erika Petersona. Kierunek wschodni był łączony, jak już słyszeliśmy, ze «znakiem Syna Bożego», z krzyżem, z powtórnym przyjściem Chrystusa. Tym samym Wschód był od początków związany ze znakiem krzyża. Tam, gdzie wspólne zwrócenie się na Wschód nie jest możliwe, tam jako Wschód duchowy służyć może krzyż. Powinien on stać na środku ołtarza oraz być punktem skupiającym wzrok kapłana i modlącego się zgromadzenia. W ten sposób postępujemy zgodnie z dawnym wezwaniem do modlitwy, znajdującym się na progu Eucharystii: Conversi ad Dominum – zwróćcie się do Pana. Patrzymy zatem wspólnie na Tego, który reprezentuje nas przed Ojcem i zamyka nas w swoich ramionach, na Tego, który czyni nas żywą świątynią. Do prawdziwie absurdalnych zjawisk ostatnich dziesięcioleci zaliczam fakt, że krzyż jest odstawiany na bok, aby nie zasłaniał kapłana. Czy krzyż przeszkadza Eucharystii? Czy kapłan jest ważniejszy od Chrystusa? Ten błąd należy naprawić możliwie jak najszybciej; da się to zrobić bez konieczności ponownych przebudowań. Punktem odniesienia jest Pan. Jest On wschodzącym Słońcem historii. Można zatem wybrać krzyż przedstawiający Mękę, uobecniający Cierpiącego, który za nas pozwala przebić swój bok, z którego wypływa krew i woda – Eucharystia i chrzest, bądź też krzyż Chrystusa tryumfującego, który wyraża myśl o Powtórnym Przyjściu i na nie kieruje spojrzenie. Zawsze jest to bowiem «Jezus Chrystus wczoraj i dziś, ten sam także na wieki» (Hbr 13, 8)” .
Części stałe mogą być, jak zalecał SVII oparte na chorale gregoriańskim, a Msza Święta(niekoniecznie Liturgia Słowa) odprawiana w łacinie- języku Kościoła. Trzeba też się zastanowić jak zorganizować Mszę Świętą papieską podczas głównych uroczystości. Proponowałbym, o ile to możliwe ograniczenie koncelebry i podzielenie grupek które ulokowałyby się w licznych krakowskich kościołach w jednym czasie. Można  byłoby też zorganizować w razie potrzeby szereg ołtarzy polowych, żeby zachować pewną jedność skupiska(tam gdzie ono będzie, np. na błoniach) I tak mało kto papieża widzi, a w takiej sytuacji podczas Mszy Świętej panuje rozprężenie, brak skupienia. Wiem, bo pamiętam tego typu spotkania na krakowskich błoniach, począwszy od pielgrzymek Jana Pawła II w 1999 i 2002 roku poprzez jego pogrzeb i pielgrzymkę papieża Benedykta XVI. Rozlokowanie celebransów pojedynczo, przy pomniejszych polowych ołtarzach pozwoli na lepsze przeżycie Najświętszej Ofiary.  Trzeba oczywiście zadbać o to, by ołtarze polowe były zbudowane z należytą starannością, zachowaniem wszelkich przepisów... Najlepiej by było, gdyby wszystkie zwrócone były w tą samą stronę, ku wschodowi, albo ku północnemu wschodowi, czyli tam, gdzie słońce wschodzi i by celebranci właśnie tam, ku Krzyżowi Chrystusowi wraz z ludem się zwracali, a nie do ludu. Trzeba to tłumaczyć pozytywnie- nie w opozycji do powszechnej praktyki, ale pokazując głęboki sens takiej Formy. Można to wpisać w symbolikę wspólnej drogi Kościoła w tym samym kierunku.
Nie chodzi mi o różnorodność, o to, bym ja sobie mógł na taką Mszę Świętą chodzić jeśli chcę. To byłby egoizm. Chodzi mi o to, że jest to właściwe i łączy nas nie tylko z naszymi czasami, ale z całą historia Kościoła. Chodzi mi o to, co Benedykt XVI nazwał hermeneutyką ciągłości, a nie zerwania.

 Chciałbym też uspokoić, bo niektórzy słysząc co mówię o Mszy Świętej, niejako z automatu, nie słuchając mnie nawet, przypisują mi odrzucanie Soboru, NOM-u, itd. Bardzo mi z tego powodu przykro, bo niczego takiego nie mówię, jest to wynik przyklejania jakichś stereotypowych skojarzeń na podstawie nieuważnego słuchania. Proszę się nie martwić. Jestem życzliwie nastawiony do "nowych wspólnot", "Odnowy" "Neokatechumenatu". Nie wszystko mi się tam podoba, ale to nie problem. I z Tradsami niektórymi się nie zgadzam np. co do odrzucania Soboru. Proszę więc nie sugerować się wymienionymi wyżej stereotypami i przyjąć zapewnienia o  życzliwości mojej i wielu ludzi o podobnych poglądach.

Tu jest propozycja na całe Wasze życie:
http://misjakultura.blogspot.com/2014/10/zrob-to-zostan-zwyczajnym-katolikiem.html